Mija drugi miesiąc, od kiedy moje artystyczne „ja” usunęło się w cień, dając się zdominować przez „ja” (nazywam je) „ścisłe”. Ścisłe, bo praktyczne, wyliczone, zaplanowane, zanotowane, fizyczno-matematyczne. Brak w nim miejsca dla duchowych uniesień, dla widzenia okiem fotograficznym. Życie w tym wydaniu toczy się wokół biznesu, planów, remontów, wyjazdów, negocjacji, przelewów, kalkulacji, analiz… Uff… Tęsknię za ciszą, za szumem Drwęcy, za śpiewem ptaków, za cichutkim mruczeniem systemu stabilizacji matrycy w aparacie. Nie dość tego, to wiosna zobowiązuje do tak zwanych „porządków wiosennych” w domu, w ogrodzie, w garażu, w domku gospodarczym. I gdzie tu znaleźć miejsce na zajęcia dla „artysty”? Patrząc na zamknięty regał ze sprzętem fotograficznym mam wyrzuty, że stałem się ostatnio zbieraczem aparatów i obiektywów. A one stojące za szybą niemym okiem obiektywów przyglądają mi się z nieskrywaną pogardą. Jest jeszcze coś… Nie dość, że nie pisałem długo na blogu, to na dodatek nie odwiedzałem i nie czytałem moich ulubionych. Nawet moje ulubione czytanie książek ucierpiało, a „Władza” napisana przeze mnie w 2018 roku, nie doczekała się rzetelnej korekty, co zatem idzie, nie ujrzała światła dziennego. No dobrze… To było „biczowanie własne” w Wielkim Tygodniu 😉 Nie wiem, czy się lepiej po tym czuje, ale jedno jest przecież bardzo ważne: właśnie usiadłem do pisania i za chwilę opublikuję ten wpis.
Jako okrasę graficzną „samobiczowania” dodaję zdjęcie z Sopotu (a może trzy…).



